Próba ognia

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Świątecznie

Miałam wspaniałe plany na wyczesaną graficznie prezentację świątecznych życzeń, ale po grudniowym maratonie kreatywna część mojego ja jest bardziej martwa niż śledzik w oleju. Będzie więc ubogo, ale serdecznie :)

Wszystkim czytelnikom życzymy radosnych, zdrowych, spokojnych i udanych Świąt Bożego Narodzenia. Takich pachnących choinką i piernikiem. Chyba, że ktoś woli aromat duszonej kapusty ;-) 


Pytanie kompletnie bez sensu... W przeciwieństwie do Mikołaja, Jaguar lubi również niekoniecznie grzeczne dzieci ;-) I kiedy już Mikołaj odwali swoje, prezenty będziemy rozdawać my - po Nowym Roku ;-)

A teraz wszyscy oddalamy się galopem w kierunku choinki ;-) Do miłego!

środa, 11 grudnia 2013

Rok 2013 - trochę (chwilami prywatnych) podsumowań



Koniec roku już zaraz, pora na podsumowanie tego mijającego. Wiecie - ta refleksja nad przemijającym czasem, wielkimi bestsellerami, rynkiem wydawniczym itede... Ale nie tylko. Bo, jak wszyscy wiecie, nie umiem pisać "tylko" i znowu będą dygresje ;-)

Lata, to będzie trywialne, mają to do siebie, że mijają niepostrzeżenie. Wydaje mi się, że ledwie co wysyłałam do recenzentów "Blask", a jesteśmy trzydzieści książek dalej, nie licząc oczywiście dodruków. Przydarzyło nam się siedem książek dla dorosłych, w tym zero książek erotycznych, z czego możemy być dumni. Chyba. Wykopaliśmy klasykę literatury dziecięcej. Z tego również jesteśmy dumni - nawet bardziej. Nie wydaliśmy trzeciego tomu "Nevermore", ale nie dlatego, że Was nie kochamy, tylko dlatego, że Kelly wciąż jeszcze go nie napisała. Rozbujaliśmy się z e-bookami (których prawie nikt nie kupuje), a w biurze pojawiła się Straszna M oraz kwiatki. Wbrew pozorom jedno łączy się z drugim - póki nie było Strasznej M, w Jaguarze zdychały nawet kaktusy. Ogólnie nie był to może wspaniały rok, kryzys dokopał nam do rzyci tak, jak wszystkim innym, ale nikt nie próbował się powiesić. Robimy się za to specjalistami od czarnego humoru. Poza tym nadal wymyślamy kompletnie niemożliwe tytuły książek, o których nikt potem nie słyszy, bo nie nadają się do druku. Tytuły, nie książki.

Z rzeczy, które wydarzyły się w 2013 kilka zasługuje na wyróżnienie. Pamiętajcie jednak, że poniższy NAJ jest prywatnym NAJem  Entego Admina ;-) Choć, jeśli wyrazicie życzenie, mogę przeprowadzić najowanie również wśród pozostałych pracowników Jaguara, bo nie wątpię, że wszyscy mają różne swoje NAJ.


Najbardziej dziwaczny pomysł na książkę

Zasmucę was - porno nie będzie. Porno wymięka w zestawieniu z tekstami, które serwują niektórzy pisarze literatury YA. Uodporniłam się do tego stopnia, że nie dziwią mnie książki o zakochanych zombie, o Alicji, co trafiła do zombielandu, bohaterach ze skrzelami. Twarda jestem, co najwyżej unoszę jedną brew. Jednak nieomalże spadłam pod biurko, gdy przeczytałam blurb powieści dystopijnej o dziewczynie żyjącej w świecie, w którym złe korporacje zakazały jedzenia i wszyscy muszą żywić się pigułkami. Rozumiem, że nurt antytotalitarny w amerykańskiej literaturze ma się świetnie (może dlatego, że oni takich atrakcji nie mieli), ale wizja buntowników walczących o prawo do indyka i tłuczonych ziemniaków sprowokowała mnie do refleksji nad przyszłością tego świata. Być może któregoś dnia książka okaże się bestsellerem, ja mówię PAS! PAS i kanapka!

Najnowsza i najgłupsza kategoria wiekowa

Kto czyta bloga regularnie, ten chyba się domyśla, że piję do NY, czyli do New Adult, czyli książki dla dorosłych, którzy nie chcą dorosnąć, ale w książkach YA brakuje im seksu, przemocy i innych podobnych drobiazgów. Generalizując - w stylu romansu dla nastolatki, zazwyczaj kompletnie bez sensu, za to z przytupem, ogniście i bez cenzury. W tym miejscu od razu przepraszam tych wszystkich, którzy pod sztandarem NY popełnili coś czytywalnego.

Najpopularniejszy nurt w literaturze

Jasne, że erotyka! Obowiązkowe elementy: milioner i niewiniątko oraz kontrowersyjne praktyki. Z tym ostatnim już w lutym był problem, bo wszystkie kontrowersyjne praktyki bezczelnie spowszedniały, lud został uświadomiony i jedyną nadzieją wydawców jest chyba wizyta obcych, których również można byłoby odpowiednio przysposobić do roli jurnych milionerów. O! A wiecie, że to nie jest wcale taki głupi pomysł?

Najpopularniejszy trend w okładkach

Jeden kolorowy element, najlepiej część ubrania, jakaś kończyna, względnie butelka perfum na ciemnym tle. Patrz wyżej, w końcu po co dawać różne okładki to niemalże identycznych książek? Czytelnik mógłby nie załapać... A skoro jesteśmy przy okładkach, na FB powstała nawet taka strona - kupiłbym tę książkę, gdyby nie okładka ;-)

Najciekawsza informacja z ogólnie pojętego rynku książki

Pomysł PIK, co by ujednolicić ceny na książki i ukrócić rabaty księgarzy. Pomysł ma na celu, jak mniemam, ochronę niewielkich księgarń przed monopolistami, ale czytelnikom zjeżył włos na głowie. W teorii zakaz rabatów przez rok od wydania książki miałby spowodować obniżenie jej ceny, gdyż wydawca nie byłby obciążony dodatkowym kosztem rabatu. Niestety, sporo ludzi obawia się, że wydawca, który i tak ma pod górę, wcale nie obniży, za to czytelnik, któremu 10 złotych wcale nie powiewa, książki już nie kupi. Najbardziej za są, jak można było przypuszczać, mali księgarze, którym zresztą nie ma się co dziwić.

Najnowsze działy kultury

Kultura kuchni, kultura rodziny, kultura artykułów papierniczych, filiżanek, termosów, korkociągów, mydelniczek, zapalniczek, cienkopisów, toreb, czyli nadużycie słowa "kultura" przy poszerzaniu asortymentu dużej sieci, niegdyś księgarskiej, teraz już nie wiem, jakiej. Szczerze podejrzewam, że wielu pracownikom sieci to ukulturalnienie odbija się czkawką, jednak z Górą, Która Jeździ się nie dyskutuje. Ja również nie dyskutuję, wyrażam tylko opinię, że hasło "kultura i media" nie powinno odnosić się do podgrzewaczy do rąk w kształcie majtasów. Dopóki na majtach nie będą drukować książek, względnie reprodukcji obrazów, majty nie ukulturalniają. Trzymają rzyć i tyle.

Najbardziej eksponowana książka (towar?)

Wcale nie "Inferno" Dana Browna, choć wciąż trzyma się na topkach. W tym roku niepodzielnie rządzą poradniki odchudzania, a konkretniej poradnik autorstwa właścicielki najprzedniejszego abeesa w kraju, Chodakowskiej. Nic do Chodakowskiej osobiście nie mam, ale jej popularność jest dość przerażająca. Wchodzę do sklepu - Chodakowska. Wchodzę na portal internetowy - Chodakowska. Wchodzę do księgarni - Chodakowska. Płacę przy kasie w Empiku - a może chce pani kupić w promocyjnej cenie kalendarz z Chodakowską? Nie, nie chcę, ratunku! Aż się zastanawiam, czy nie dałoby się namówić Chodakowskiej do promowania naszych książek - zamiast hantli trójpaki "Piosenek dla Pauli"...

Najbardziej niekochana działka literatury

Wychodzi na to, że fantastyka, która sprzedaje się coraz gorzej mimo tego, że fandom w Polsce był i jest dość prężny, konwentów jest na pęczki, a taki fantasta, z natury rzeczy, czyta. Inna sprawa, że ostatnio fantastyka, bijcie mnie, jeśli się mylę, dzieli się na wysoką fantastykę (ciężko przyswajalną bez odpowiedniego dostosowania) i młodzieżową fantastykę, w której nie ma nic złego, póki ma się naście lat. Co ciekawe młodzieżowa fantastyka wychodzi u nas jako dorosła fantastyka, tak więc odciągam chłopa od niektórych książek, domyślając się, że szuka czegoś bardziej, cóż, mięsnego.

Najbardziej eksploatowane popkulturowe stworzenie

Zombie. Chciałoby się powiedzieć, że tak eksploatowane, że aż mu to i owo odpada. Nie bardzo jestem w stanie pojąć fenomen rozkładającego się trupa, ale niech będzie. Były wampiry, wilkołaki, upadłe anioły, przyszła pora na obcowanie ze śmiercią. Problem w tym, że przynajmniej dla mnie, to, co straszne, stało się tak masowe, że nijak nie jest już łączone z tym od czego wyszło, a więc z lękiem przed końcem żywota. Poza tym apokalipsa zombie to taka miła apokalipsa, nieprawdopodobna, a przez to nie trzeba się jej bać na serio. A przy okazji - zauważacie paradoks? Fantastyka nie. Zombie jak najbardziej. Choć może zwłaszcza filmowe, wszak literacki dialog z zombie byłby bardzo... ograniczony? Hmmmmmmmmpffff, hrrrrrrrrrrrr, grrrrrrrrrr, argggggggggggh! (Jeśli ktoś chce film o zombie, polecam Dead snow:), tylko nie można go brać na poważnie).

Najciekawsze odkrycie na przyszły rok
Wybiegam w przyszłość, ale odkryć dokonywaliśmy w tym, więc chyba się nadaje :) IMO najciekawsze odkrycia to "Sea of Tranquility" Katji Millay, którą albo pokochacie, albo znienawidzicie, albo jedno i drugie oraz  "Selection" Kiery Cass, które u nas będzie się nazywało "Rywalki". Książki zupełnie od siebie różne, ale, paradoksalnie, polecałabym je takim samym ludziom. Zupełnie prywatnie mam jeszcze inne odkrycie, ale pożyjemy, zobaczymy ;-)

Czy dziesięć punktów podsumowania wystarczy? W kolejnej odsłonie kolejne plany na pierwsze miesiące oraz niespodzianka związana z "Rywalkami" :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Miało być, a nie ma



Dzisiaj będzie krótko – muszę się jakoś odnaleźć w świecie po urlopie ;-) Część z Was pewnie wie, że powrót do pracy jest bolesny jak leczenie kanałowe. Można lubić swoją robotę, ale dzwoniący rano budzik nie wywołuje wcale przyjemnego dreszczu oczekiwania – człowiek pragnie raczej skorzystać z młotka i uciszyć wyjącego potwora raz, a dobrze.

Nie mam weny, jeszcze się nie wgryzłam, jedną nogę mam (wirtualnie) w kapciu, nie będę się więc silić na kreatywność, tylko spróbuję coś wyjaśnić tym, którzy wciąż żyją w błogiej nieświadomości.

Scenka rodzajowa:

Ziuta, wielka wielbicielka serii „Czarowny Ochłap”, dowiedziała się na FB, że trzeci tom cyklu, „Nereczki Bogini”, został już wydrukowany i jest dostępny w sprzedaży. Ziuta zakłada więc zimowe kozaczki i bieży do księgarni z nadzieją, że spędzi upojny wieczór na lekturze. Z bananem na twarzy leci do działu nowości. I nie znajduje. Nic to, może ktoś się pomylił… Ale w dziale tematycznym też nie widać. Coraz bardziej zmartwiona i spocona Ziuta udaje się więc do księgarza/sprzedawcy/punktu info i pyta:
- Proszę pana, są może „Nereczki Bogini”?
- „Nereczki Bogini”? Niech sprawdzę… Nie, nie ma.
- Ale miały być, wydawca mówił, że już są w sprzedaży.
- Może i mówił, ale nie ma…
Po powrocie do domu i rzuceniu kilku brzydkich wyrazów, Ziuta (która jest obrotną babą i wielką wielbicielką „Czarownego Ochłapu”) loguje się na FB, by poinformować o swojej wścicy wszystkich naokoło…

Ziutę i jej klony rozumiem doskonale – mnie takie sytuacje również wnerwiają. Problem w tym, że bardzo często nie mamy na nie wpływu. Żeby książka pojawiła się w księgarni, księgarz musi ją najpierw zamówić. Nie jesteśmy mafią, nie nasyłamy najemnych zbirów, by szantażem zmusili kupca do współpracy. Dystrybutor proponuje, nakłania, reklamuje, ale zmusić nie jest w stanie – ostateczna decyzja jest zawsze po stronie księgarni.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że czasem ktoś żali się na FB, że był w np. Empiku i nie dostał książki. Wierzcie mi, bardzo bym chciała, żeby książki teleportowały się z maszyn drukarskich na księgarskie półki, ale, póki nie pojawi się jakiś wymyślny sprzęt, taki manewr nie jest możliwy. W przypadku dużych sieci zdarza się również, że takie „Nereczki Bogini” utkną w magazynie – bo jednego dnia przyszło kilkanaście tysięcy książek i zrobił się niemożebny ogon, którego gustowne przycięcie zajmie pewnie kilka dni…

No, to tyle w kwestii, dlaczego „miało być, a nie ma” ;-)

O genezę nereczek nie pytajcie – może dwie kawy to za mało ;-)

PS. Nie, nie wiem jeszcze, kto po mnie.
PPS. Obejrzałam niedawno "Elizjum". Mój Boże, to było ZUEEEEEE! Ludzie, przestańcie się czepiać jakichś drobnych nielogiczności w literaturze młodzieżowej, rzućcie okiem na to, co się wyprawia w Holiłud!

piątek, 8 listopada 2013

Urlop



Na wstępie chciałam poinformować drogich czytelników bloga, że od grudnia tego roku nie będę już w Jaguarze specjalistą do spraw promocji. Nie porzucam wydawnictwa, nadal będę pisać bloga, zaglądać na FB i przygotowywać różne rozmaitości, jednak blogerzy przestaną otrzymywać paczki podpisane własną mą kończyną górną (ostatnio i tak robię naklejki, bo mi się odcisk od piórka do tabletu zrobił) - za to, być może, będą je otrzymywać bardziej regularnie ;-) W grudniu spodziewam się niewielkiego domu publicznego, postaram się więc w ostatnim tygodniu listopada wysłać to wszystko, co zaległo. Sporo poszło w tym tygodniu - kilkadziesiąt kilo. Dlaczego w ostatnim tygodniu? Ano dlatego, że nadejszła wiekopomna chwila, gdy muszę zająć się kilkoma prywatnymi sprawami, znikam więc na dwa tygodnie. Nie przewiduję byczenia się na plaży, mam jednak nadzieję, że trochę mi się w głowie przewietrzy, bo nadmiar książek z kategorii New Adult skutecznie mnie odmóżdżył.

Przy okazji tego nadchodzącego urlopu przyszło mi do głowy pytanie - co chcielibyście widzieć na tym blogu? Zapowiedzi wydawnicze? To dość oczywiste, nie? Więcej rozmaitych słowniczków, informacje na temat trendów w literaturze, blogów jako takich, najdziwniejszych propozycji wydawniczych? A może powinno być więcej kotów, skoro kobiecych biustów nie wolno mi zamieszczać? Generalnie jestem szalenie ciekawa, o czym chcielibyście czytać. A przede wszystkim - o czym chcielibyście dyskutować :)

To do Miłego
Wasz admin

poniedziałek, 4 listopada 2013

Błędne koło


Ostatnio, kiedy odgrażałam się na FB, że zabiorę się za ściganie chomików, wywołałam niewielką burzę w komentarzach (tym samym skoczył nam zasięg, powinnam postawić na jakieś kontrowersje…) – burzę, której się, mówiąc szczerze, nie spodziewałam. Nie chciałabym zamienić tego posta w babci narzekanie, ale po lekturze komentarzy doznałam pomniejszej epifanii. Trochę późno, ale ponoć lepiej późno niż później…

Jakież to było objawienie? Ano takie, że, choćbym stanęła na rzęsach, pewnych rzeczy ani nie zrozumiem, ani nie wytłumaczę. Nie ten język, nie ta kultura (tak, nie mam tu na myśli tego, że komuś kultury brakuje), nie te same priorytety. Nie żebym przez całe życie była na 100% uczciwa, żebym nie oszukiwała, nie łamała przepisów drogowych i… Wiadomo. Tyle tylko, że jestem taka i taka w nieco inny sposób niż ktoś 15 lat młodszy ode mnie.

Poszło, jako się rzekło, o Chomika, a konkretnie o to, że znalazłam w paszczy zacnego gryzonia pełny tekst „Klątwy opali”. Wyznałam szczerze, że mnie to wnerwia, bo przygotowanie książki wymagało sporej ilości roboty i dowiedziałam się, że z piractwem nie warto walczyć, że w sumie taki tekst na Chomiku ma wartość promocyjną, a e-booki powinny być tańsze, wtedy nie trafiałyby na Chomika. Doskonale wiem, że piractwa nie zwalczę, wątpię jednak w wartość promocyjną całej spiraconej książki i nie, nie uważam, że nawet obniżka cen o połowę przyczyni się do zmniejszenia piractwa. Darmowe jest zawsze lepsze niż tanie, właśnie dlatego, że jest darmowe.  Ja też uwielbiam dostać coś za free, serio – takie małe puszki Coli na przykład, albo żelki, albo film.

Być może powinnam się wkurzyć i porzucić racjonalne argumenty, ewentualnie przytakiwać grzecznie wszystkim, ale mnie zachciało się uświadamiania. Jestem niewolnikiem nauczania, kształcenia i wyjaśniania – zastanawiam się tylko, po kiego grzyba. Ktoś kumaty szybko pojmie pewną prostą zależność: książka zarabia pieniądze. Dzięki pieniądzom można wydać kolejną książkę. Jeśli nie ma pieniędzy, nie ma kolejnej książki. A może tylko mi się wydaje, że pojmie? Może argument: książki są za drogie, zdejmuje z potencjalnego czytelnika wszelką odpowiedzialność za to, co ten robi?

www.facebook.com/IFeakingLoveScience
 Książki są za drogie, są kompletnie niekonkurencyjne dla, dajmy na to, gier komputerowych. Płacę 50 zł za jakąś grę, niekoniecznie nowość i mam zabawę na 20 godzin*, płacę 50 zł za takiego „Grima” i dwa dni później nie mam już co czytać. Problem w tym, że gry sprzedają się w większym nakładzie, mogą być więc tańsze. A „Grim”, zostańmy przy tym tytule, jest drogi w produkcji – bo licencja wcale nie tania, tłumaczenie potężne, tak samo redakcja, okładka (piękna) również kosztowała. A druk takiej cegły również odpowiednio kosztuje. Jest za drogo, bo wszystko wzięte razem do kupy jest za drogie.

Z innej beczki – PIK zyskał ostatnio ogromną popularność za sprawą pomysłu ograniczenia rabatów na nowości, przy czym przez nowość rozumiemy książkę o stażu do roku, czy jakoś tak. Przykład idzie z Francji, gdzie wprowadzenie takiego obostrzenia obniżyło ceny książek. O jakieś 10-20%. PIK uzasadnia swój pomysł dbałością o stan czytelnictwa w Polsce, który jest, bardzo konsekwentnie, dość przerażający. Zastanawia mnie tylko to, co tak naprawdę ma cena książki do stanu czytelnictwa. Czy człowiek, który nie czyta, widząc książkę za, dajmy na to, 32 złote (pociotek 39,90) poczuje nagle niepowstrzymaną chęć nabycia tytułu?  Wątpię. Tak naprawdę nowa ustawa mogłaby wziąć w obronę małe księgarnie, które nie są w stanie konkurować rabatowo z sieciami (dwiema, takie dobrodziejstwo sieci w Polsce), tak jak osiedlowe sklepiki nie są w stanie konkurować z marketem. PIK roztacza fantastyczną wizję małych księgarń wyspecjalizowanych w czymś konkretnym – w gatunku dajmy na to. Takich przybytków z profesjonalną obsługą, gdzie sprzedawca wie, co sprzedaje, gdzie nie ma mydła i powidła i gdzie się chętnie wraca. Mam taką jedną księgarnię pod sobą. Dosłownie, siedzę nad nią. Jest wyspecjalizowana, ale tłumów nie widzę. Może taka branża… A może długie lata wychowania na sieciówkach robią jednak swoje?

Dobra, zeszłam z tematu, a chodziło mi o to, czy cena książki ma jakikolwiek wpływ na stan czytelnictwa w Polsce – o samą argumentację. Wszak badania statystyczne prowadzone są nie w oparciu o łączną sumę wszystkich tytułów sprzedanych w roku kalendarzowym, ale w oparciu o deklaracje ludzi. Ile książek Pan w tym roku przeczytał? Jedną. A jaką? O uprawie buraków… A dlaczego akurat tę? Bo buraki uprawiam. A kupiłby Pan powieść, gdyby kosztowała 30 zł? Nie, bo ja nie czytam, ja tylko buraki uprawiam. Amen.

I tu wracamy do mojego objawienia – pokolenia z rabatem, przyzwyczajonego do stałego dostępu do darmowej informacji. Ma być szybko, tanio i ma dawać satysfakcję. Szybko, bo tak wszyscy są przyzwyczajeni i nikt nie ma zbyt wiele czasu. Tanio, bo jeść coś trzeba. Ma dawać satysfakcję, bo już dawno wmówiono nam, że wszystko ma dawać satysfakcję, a poza tym zasługujemy na to, co najlepsze. Przy książce drukowanej tak się po prostu nie da. Pomysł PIKu? Sprawdził się we Francji? Przeszczepianie idei w jej oryginalnej formie zazwyczaj kończy się dość niefajnie. Czy tylko ja mam wrażenie, że Chomik, stan czytelnictwa i stosunek do cen mają więcej wspólnego z kulturą jako taką niż z prawnymi regulacjami? Że póki nikt nam nie wpoi, że czytanie jest po prostu fajne, przyjemne i daje, nomen omen, satysfakcję, to będzie dokładne tak samo, jak teraz?

Będzie drogo – bo im mniejszy nakład, tym większa cena. Będzie więcej niekończonych cykli, bo pierwszy tom się nie sprzedał i nie chcemy mnożyć kosztów. Będzie więcej pirackich kopii, bo będzie drożej. Im więcej pirackich kopii, tym mniejsza sprzedaż i więcej niedokończonych cykli… I tak w koło.

I dlatego nie lubię Chomika. Poza tym, że jest kolejnym przystankiem w błędnym kole, uświadamia mi, jak wiele niezauważalnych na pierwszy rzut oka rzeczy diametralnie się zmieniło. Nie, nie demonizuję go – piractwo książkowe ma wciąż dalece mniejszą skalę niż filmowe, czy komputerowe. Chmura jest dla mnie synonimem nowych czasów. Czasów, gdy cudza własność prywatna (firmowa) w wymiarze intelektualnym zdaniem wielu w ogóle nie powinna istnieć ;-)

Wiecie, cegła jest bardziej namacalna niż elektroniczna książka, nie?

*Dobra, na więcej – ale należę do ludzi, którzy muszą wejść w każdą dziurę i sprawdzić wszystkie opcje dialogowe ;-)