Próba ognia

piątek, 6 września 2013

Bez czego nie byłoby książki (dla młodzieży) – subiektywny przegląd gratów



Czytam ostatnio bardzo wiele rzeczy, które mogłyby, potencjalnie, zostać wydane w Polsce. Czytam i korci mnie, co by poczęstować Was moimi spostrzeżeniami.  Stada sokołów maltańskich, jak rany – chwilami mam wrażenie, że autorzy dzielą się pomysłami przez osmozę.

Żeby wstęp nie był zbyt długi – jak zwykle, wszystkie teorie są mojego autorstwa, subiektywne i takie tam. Być może pokuszę się kiedyś o głębszą analizę, ale to w końcu blog odwydawniczy, a nie zbiór parantropologicznych esejów.

Elementy, które (w dowolnych konfiguracjach) są must have

- Ratowanie świata albo jedynie prawdziwego porządku świata. Jasne. Motyw znany z fantastyki, od dziadka Tolkiena nikt niczego mądrzejszego nie wymyślił. W literaturze młodzieżowej wykorzystywany nader chętnie – stada młodych, zbrojnych w wiedzę niedostępną dla starszych, bohaterów buntują się przeciwko zastanemu systemowi i urządzają (bezkrwawą) rebelię, od której wszystkim zrobi się lepiej.

- Opresyjny system, im dziwniejszy, tym lepiej. Występuje w 90% książek dystopijnych, najczęściej zbliżony jest do totalitaryzmu i rzadko ma jakiś głębszy sens. Opresyjny system służy temu, bo się przeciw niemu buntować i zyskiwać sympatię w oczach czytelnika. W końcu nikt nie lubi opresyjnych systemów, prawda? Nawet tych fantastycznych.

- Nastoletnia bohaterka. Bohaterów ze świecą szukać, w końcu baby więcej czytają. Podstawowe cechy archetypowej bohaterki to: szlachetność, ponadprzeciętna inteligencja, upór i status outsidera. Jeśli statusu outsidera bohaterka nie posiada na początku, szybko stanie się jego posiadaczką – w końcu ma buntować się przeciwko systemowi.

- Przystojny facet. Chyba nie muszę tłumaczyć? Przystojny facet rzadko kiedy ma skomplikowaną osobowość, w końcu służy temu, by się w nim zabujać. Przystojny facet występuje w zazwyczaj w trzech odmianach:
Przystojny nieumarły, upadły anioł, wilkołak, zombie, ghul, mumia, topielec, troll, goblin, jedno licho. Nieważne, czy odpadają mu części ciała, czy sypie się z niego pierze, ten typ bohatera za miliony cierpi katusze. Kocha naszą bohaterkę, ale być z nią nie może, bo coś, to, tamto… Pochodną tego typu jest:
Przystojny problematyczny. Człowiek z krwi i kości, przystojny, wysportowany, ze zgrabnym pośladkiem i błyskiem w oku. Niestety – coś mu się w życiu nie udało, uznaje się więc za bliskiego kuzyna wilkołaka, zombie i tak dalej. W dzieciństwie przeżył traumę. Panicznie boi się białego koloru (histerycznie reaguje na twarożek). Jego była popełniła samobójstwo. Jego brat syjamski zginął w wypadku samochodowym. Dzieci w szkole go biły. Nieważne. Przystojny problematyczny jest szalenie atrakcyjnym gościem ze zwichrowaną psychiką i nieźle skrywanymi tendencjami autodestrukcyjnymi.
Przystojny dodatek, czyli facet, w którym kocha się nasza bohaterka, albo który naszą bohaterkę kocha. Bardzo często nie posiada żadnych specjalnych cech – ot normalny facet, jakiego można spotkać na ulicy. Niestety – jako bohater książki może wydawać się dość nieciekawy.

- Trójkąt uczuciowy. Motyw, który powoli wypada z kanonu motywów obowiązkowych, aczkolwiek wiadomo – trójkąty są ciekawe. Przystojny nieumarły x2 + bohaterka. Albo Przystojny problematyczny + przystojny dodatek + bohaterka. Przystojny dodatek x2 + bohaterka nie wróży zazwyczaj powalającej lektury.

- Tajemnica z przeszłości – motyw ograny w obyczajówce dla dorosłych, do młodzieżówki trafia w nowym, poprawionym wydaniu. Coś, co wydarzyło się w przeszłości, sprawia, że bohaterowie w wieku lat 18 mają więcej problemów niż populacja przeciętnej wielkości kraju. To czyni ich, bohaterów, należycie skomplikowanymi.

- Śmiertelne choroby i ciężkie zaburzenia psychiczne – zazwyczaj w najbliższej rodzinie. Cel: uczynić dramatyczną historię jeszcze bardziej dramatyczną. Istnieje również ewentualność, że główna bohaterka jest śmiertelnie chora*, o czym dowiadujemy się w połowie książki, co daje dość czasu na to, by do końca lektury jednak wyzdrowiała.

- Najlepsza przyjaciółka – element obowiązkowy w powieści, na pewno w obyczajowej. Dowcipna, uwielbiająca płeć męską, wygadana, element humorystyczny.

Tak ciut bardziej na serio, trochę rozwala mnie ostatnio trend w starszej młodzieżówce. Prawie każda obyczajówka, z którą miałam ostatnio do czynienia zawierała przynajmniej kilka z powyższych elementów – choroba psychiczna, śmiertelna choroba, tajemnica przeszłości, przystojny problematyczny. Niektórym udało się nawet upchnąć właściwie wszystko – minus opresyjny system i ratowanie świata. Niekiedy mam wrażenie, że sporo nowych książek to paranormalne z wyciętym wątkiem paranormalnym, zamiast wampira mamy faceta z problemami, który jest tak samo targany wątpliwościami jak Edzio. Trochę przeraża mnie również to natężenie wątków chorobowo-psychicznych – niby tęskniłam za powieściami z jakimiś tam poważniejszymi elementami, ale maraton rak/schizofrenia/rak/alkoholizm trochę mnie jednak osłabił ;-)

Przeczytałam kilka naprawdę fajnych książek, które mogę z czystym sumieniem polecić i kilka produkcji, przy których ze śmiechu mało nie spadłam pod biurko. Mam nadzieję… Sami wiecie J

I jeszcze przestroga ode mnie: uważajcie! Na zgony i zmęczone życiem pośladki w bladym świetle księżyca!

*True story

poniedziałek, 2 września 2013

Po wakacjach kompletnie o czym innym




Miałam poddać się okolicznościom przyrody i napisać smętny wpis o końcu wakacji, powrocie do szkoły i straszliwym poniedziałku, ale tyle tego wala się po Facebooku, że sobie odpuszczę. Że wakacje się skończyły łatwo zauważyć – w drodze do biura minęłam całe stada na siłę ucywilizowanych młodych ludzi. Garniaki, białe koszule, te sprawy. Minęłam również jedną mini, którą na początku wzięłam za szeroki pasek, ale mniejsza z tym – kibicuję odważnym, bo zimno dzisiaj. I wieje.

Plany wydawnicze jeszcze trochę nam mutują, ale wielkich zmian chyba już nie będzie. Raczej kontynuacje niż nowości, choć na jedną nowość ostrzymy sobie pazury. Pytanie tylko, czy nam się uda. W planach mamy więc drugą część „Sashy” – „Petrodor” (książka dobrze wpisuje się w dyskusję pod poprzednim postem), „Krew stracharza”, „Królewskiego zwiadowcę”, potem drugi tom Becki Cooper i nową Jennifer Echols :) Co do „Grima” – z bólem serca (nie czytam po niemiecku) oznajmiam, iż jego wydanie zostało przesunięte na styczeń. Chciałybyśmy wcześniej, ale przykucie tłumacza do kaloryfera i karmienie go z kroplówki wydaje nam się posunięciem mało etycznym.

Wśród naszych propozycji znalazły się również książki Eriki James i te zasługują na oddzielny akapit. Kiedyś, jak zapewne stali bywalcy tego bloga pamiętają, powstało wydawnictwo Piąty Peron, którego nakładem ukazała się powieść „Santa Olivia”. Było to w czasach, gdy wszyscy jeszcze wierzyli, że świat jest ogólnie piękny, a los sprzyja odważnym. Potem 90% populacji to hiperoptymistyczne podejście wyparowało. Cóż, Piąty Peron zawiesił działalność, ale nigdy nie porzuciłyśmy planów wydawania literatury dla dorosłych. Próbkę widzieliście – Caitlin Kittredge i Joel Shepherd, obydwie serie pod znakiem Jaguara. Zarówno „Układy” jak i „Sasha” wpisują się w nurt fantastyczny, który to nurt nie jest nam obcy. Powieści Eriki James to trochę inna bajka.

Erica James to uznana brytyjska pisarka specjalizująca się w powieściach obyczajowych. Jak dotąd wydała bodaj siedemnaście książek, czterokrotnie (jeśli mnie pamięć nie myli) była nominowana do nagrody za najlepszą powieść romantyczną. Choć ta nagroda brzmi dość przerażająco (przynajmniej dla mnie), to powieści James czytać lubię. A to dlatego, że są to normalne, ciepłe i dowcipne książki nie tyle o miłości, co o życiu w ogóle. Dwie z powieści James ukazały się kilka lat temu nakładem Czarnego Smoka, pora na, ekhem, nowy początek? ;-) Generalnie – polecam. Zwłaszcza tym starszym czytelniczkom. Oraz mamom i ciociom czytelniczek.

Z innej beczki, słyszałam, że „Pan Tadeusz” wyleciał z listy lektur obowiązkowych dla gimnazjum. Z jednej strony włos się jeży, z drugiej zawsze byłam ciekawa, po co właściwie jest gimnazjum i po co powtórki programowe. Z czystej ciekawości odpaliłam sobie listy lektur dla gimnazjum i liceum i zbaraniałam. Chciałabym wiedzieć, co przyświecało komuś, kto opracowywał podstawę programową, bo mnie idea umyka. Książki niezmiennie takie same od lat, tylko jakby poszatkowane i w kawałkach. Ach, i wybór niby większy, bo zależny od nauczyciela – teraz polonista sam wybierze, czy będziecie czytać „Krzyżaków”, „Potop” czy „Quo Vadis”.

Rzuciłam okiem także na to, czego MEN wymaga od maturzystów. Poziom podstawowy to głównie krótkie formy i zbiory poezji. Nawet „Dziady” Mickiewicza dostały kopniaka – tylko część III jest obowiązkowa.
Dobra, znowu wyszło trochę nie tak, jak planowałam, bo nie planowałam załamywania rąk nad listą lektur. Zastanawiam się tylko, gdzie w tym wszystkim mieści się zachęcanie ludzi do czytania i odkrywania książek na własną rękę. Ciekawi mnie, czy macie/mieliście jakąś ulubioną lekturę szkolną? A jeśli tak, to jaką? Nie ukrywam, nie byłam (i nie jestem) wielką wielbicielką szkolnych lektur, ale kilka z nich przeczytałam z prawdziwą przyjemnością: „Mistrza i Małgorzatę” (plan rozszerzony), „Ferdydurke” (teraz w kawałkach), „Dżumę” (to akurat się ostało), „Dziady” (całe!).

Ale miałam fantastycznego polonistę ;-)

Ech, chyba naprawdę się starzeję.